Pić „terere” z żarówki

facebook twitter

17-09-2021

Niewysokie i powtarzające się wzniesienia tworzą naturalny krajobraz tej części Paragwaju, gdzie michalici założyli pierwszą misję pod Krzyżem Południa. Pojazd poruszający się po szosie z miasta Caaguazu do Natalicio Talavera daje możliwość widzenia i podziwiania piękna tego regionu o nazwie Guaira. Kiedy wjeżdża na pagórki i zjeżdża z nich, unosi się i chowa, pobudza wyobraźnię. Ile razy tędy jechałem, tyle razy wracałem pamięcią do pięknego wersetu Mickiewicza ze Stepów akermańskich: „Wpłynąłem na suchego przestwór oceanu, / Wóz nurza się w zieloność i jak łódka brodzi”.

Piękno krajobrazu                                        
Paragwajska czerwona ziemia jest obfita w Boże dary, jak maniok, trzcina cukrowa. kukurydza i orzeszki ziemne, i skłania serce, by podziwiać piękno stworzonej natury. Porozrzucane i oddalone nieco od drogi małe domki z rozłożystymi mangowcami przy nich tworzą niezapomniany widok, który zaprasza do pozostania tutaj na zawsze. Jeszcze dziś widać gdzieniegdzie karetę przesuwającą się, a raczej przenoszoną przez powolne i milczące woły. Zaskakują wszechobecne krowy, nawet na szosie; wielu kierowców nazywa je „policją” drogową. Pejzaż przypomina drogę, którą przemierzyli ks. Bronisław Markiewicz i matka Anna Kaworek ze stacji kolejowej Iwonicz do późniejszej kolebki zgromadzeń michalickich, Miejsca Piastowego.        
Zbliżając się do Natalicio, w pewnym momencie można zauważyć na horyzoncie zielone i białe plamy, które pojawiają się i znikają wskutek ukształtowania terenu. Przybierając powoli swoją prawdziwą formę, stają się lasem, kościołem i domami. Zaledwie opuści się wioskę, po lewej stronie szosy wyłania się lasek i ukazuje się brama wjazdowa oraz droga prowadząca w głąb zalesienia.    
Przy wjeździe budzi ciekawość ukształtowanie terenu, ponieważ z lewej strony drogi dojazdowej do domu teren jest niższy o około trzy metry. Przekaz ustny mówi, że pierwsi michalici, eliminując stromy wjazd, odstąpili tę ziemię na budowę szosy, która biegnie przed posiadłością. U końca drogi, ozdobionej z dwóch stron rozłożystymi drzewami, wśród których przeważają sosny, znajduje się pokaźny budynek parterowy.                                
Zadziwia piękno tego ustronia, chociaż czasem, szczególnie w nocy, można mieć wrażenie, że jest się w miejscu „gdzie diabeł mówi dobranoc”. Z całą pewnością tak można było powiedzieć czterdzieści lat temu. Wówczas nie było elektryczności i szosy asfaltowej. Gdy padało, nikt nie wychodził z domu, a w kościele odbywały się tylko pogrzeby i śluby.

Pierwsze przygody językowe
Do tej przystani, nazwanej Domem Powołaniowym, a urządzonej na lekkim wzniesieniu, podobnym w swym ukształtowaniu do Górki w Miejscu Piastowym, zostałem wysłany w tamtym upalnym dniu 1984 roku. Był śmiertelny upał, kiedy dotarłem do domu, chociaż słońce zmierzało ku zachodowi. Chciało mi się pić, więc poszedłem do kuchni poszukać wody. Tam zastałem kobietę w średnim wieku, o pięknych indiańskich rysach twarzy i niskim wzroście, która przygotowywała kolację.
– Chcę się napić – powiedziałem jej w moim ubogim hiszpańskim, używanym od czterech miesięcy. Ona popatrzyła na mnie i nic nie powiedziała. Kiedy poprosiłem ją jeszcze raz i spotkałem się z taką samą reakcją, postałem chwilę, wyszedłem i zacząłem organizować przeznaczony mi pokój. Byłem tak zajęty, że nie zdałem sobie sprawy, jak szybko mijał czas i że ciemność, królowa nocy, powoli ogarniała dom. Przy tej okazji zorientowałem się, że nocna lampka nie miała żarówki. Poszedłem do kuchni, gdzie jak poprzednim razem krzątała się gospodyni, do której – jak później się dowiedziałem – wszyscy zwracali  się per madre, i zapytałem ją, czy nie ma w domu żarówki.
– A tak, oczywiście – powiedziała i przyniosła mi metalową rurkę do picia terere, podobną do tej, jakiej używał niewiele wcześniej konduktor autobusu, którym dotarłem do Natalicio. Tym razem ja nic nie powiedziałem i wyszedłem.

Wyjaśnienie zagadki językowej
W Domu Powołaniowym spędziłem wiele dni, tygodni i miesięcy. W sumie pracowałem na tej misji ponad pięć lat. Nigdy nie powróciłem do tej mojej pierwszej przygody językowej, a i Emiliana też nigdy o niej nie wspomniała. Nigdy też nie powiedziała, dlaczego nie podała mi wody, o którą poprosiłem i dlaczego podała mi rurkę do terere. Ale, jak to mówią mieszkańcy wiosek andyjskich w Argentynie: „Co się odwlecze, to nie uciecze”, przekładając ich myśl na polskie przysłowie. Po wielu latach, pewnego dnia pijąc terere, wspominaliśmy z Emilianą dawne czasy. 
– O Boże! – powiedziała. – Niemożliwe, taki młody, a już uzależniony od alkoholu! Tak pomyślałam, kiedy padre powiedział mi, że chce się napić, bo u nas na wyrażenie „napić się wody” używa się innego zwrotu niż w Hiszpanii. A żarówka to foco, a nie bombilla, bo bombilla to jest rurka do terere. 
Ośmielę się stwierdzić, że takie językowe ślady pod Krzyżem Południa przytrafiają się każdemu misjonarzowi, który przybywa spod gwiazdozbioru Wielkiej Niedźwiedzicy.